Transodra Online
Znajdziesz nas na Facebooku
„Gazeta Chojeńska” numer 36 z dnia 04.09.2007

Prezentujemy tu wybrane teksty z każdego numeru.
Wszystkie artykuły i informacje znajdują się w wydaniu papierowym.
Krajnik nadal dzieli
Trzcińsko - M. Rutka odwołany
Przeoczenie, korupcja czy dywersja?
Co na to Niemcy?
Rewidować fałszywą tradycję
Doniesienie odrzucone
Mieszkowickie Dni Kultury i Przyjaźni 2007
Tropem Wołodyjowskiego (2)

Tropem Wołodyjowskiego (2)

Dziś druga część wrażeń z rowerowej wyprawy na Ukrainę Zbyszka Mizery z Gryfina i Irka Bylińskiego z Góralic. Przypomnimy, że obydwaj podróżnicy wcześniej z grupą Chojeńskiego Klubu Rowerowego przemierzyli polskie Wybrzeże, a za parę dni podczas 11-dniowego maratonu pokonali ponad 1000 km w zachodniej Ukrainie, odwiedzając najsłynniejsze miejscowości dawnej Rzeczpospolitej.

Mówi Z. Byliński: - Byłem w wielu krajach Europy Zachodniej i tam mnie już nie ciągnie. Tam prawie wszystko jest jednakowe: wyasfaltowane ścieżki rowerowe, porządna baza turystyczna, zadbane wiejskie zagrody itp. Wszędzie jest podobnie. Zapachy Ukrainy są zupełnie inne. Nigdy nie wiadomo, co się zdarzy podczas następnego etapu, na jakie trafi się przeszkody i atrakcje, bo jedzie się w nieznane. Każdy kraj najlepiej można poznać z perspektywy rowerowego siodełka. Jadąc autokarem zorganizowaną wycieczką, jesteśmy skazani na to, co organizatorzy chcą nam pokazać. Widzimy tylko wyselekcjonowane fragmenty, gotowy produkt do skonsumowania, jak danie w restauracji. Jadąc rowerem, widzimy natomiast wszystkie jego składniki, sposób przyrządzania, wyczuwamy wszystkie dodane przyprawy, rozróżniając wiele smaków.

Z. Mizera przed monumentalnym pomnikiem naszego wieszcza we Lwowie

- A co tam można zobaczyć, posmakować dobrego? Czym się różni Ukraina od Polski?

- Jest dużo więcej świeżości, pewnej dzikości natury nieskażonej cywilizacją. Jest o wiele mniej miejsc objętych zakazami, nakazami itp. U nas bez pozwolenia nie można rozbić nigdzie namiotu, a tam nikt na to nie zwraca uwagi. Nie ma tylu miejsc ogrodzonych, parków narodowych, prywatnych niedostępnych "twierdz", gospodarstw z pozamykanymi furtami i tabliczkami "Uwaga zły pies!". Ludzie nie zatracili tej cechy, którą my kiedyś szczyciliśmy się, czyli ogromnej życzliwości. My się pozamykaliśmy, a oni są nadal otwarci. Nasze bogactwo wyrugowało życzliwość. Np. w Jaremczu (kurorcie górskim w rodzaju Zakopanego) w sklepie zagadnął nas tubylec i zaprosił do siebie. W ogródku rozbiliśmy namioty, poczęstował nas "wzmocnioną" kolacją. Okazało się, że był to Ukrainiec z polskimi korzeniami. U nas coraz rzadziej decydujemy się na takie gesty. Wiele uroku mają wsie ukraińskie. Zapewne starsze pokolenie ma jeszcze w pamięci takie wsie: ocembrowane studnie, drewniane płoty, pasące się gęsi i krowy, furmanki, konie. Studnie mogłyby być oddzielnym tematem. W każdej wiosce jest przynajmniej jedna publiczna, ogólnodostępna przy drodze. Woda jest wyśmienita. Pamiętam w szczególności jej smak, gdy byliśmy już wysoko w górach, gdzie kończyły się ludzkie zagrody. Była studnia, a obok na sękatym kiju zawieszony blaszany kubek dla turystów. U nas tego nie spotkałem. Rozbiliśmy namioty w pobliżu tego wodopoju, a rano kolejna atrakcja: pobudziły nas krowy z alpejskimi dzwoneczkami. Zbyszek je dalej przepędzał, bo chciał dłużej pospać. Jak już wcześniej wspominaliśmy, tam turystyka jest w powijakach i góry nie są tak rozdeptane jak nasze. Nie ma takiej komercji jak u nas. Zapewne niebawem to się zmieni. Byliśmy w biedniejszych rejonach Ukrainy. Prawdopodobnie zupełnie inaczej jest w okolicach Krymu, słyszałem też o przepychu w Kijowie. Nawet na obszarach zachodniej Ukrainy obserwuje się szalone kontrasty. Są one większe niż u nas. Gdy raz weszliśmy do hoteliku z restauracją, to oniemieliśmy ze zdumienia. Nigdzie u nas takiego bogactwa nie widziałem: stylowe meble, wystrój wnętrz, armatura łazienkowa itp. Wszystko w jak najlepszym guście i o najwyższym standardzie.

- Zapytam jeszcze o polskie ślady.

- Są wyraźne, ale jest ich coraz mniej. Oczywiście sporo ich można spotkać w większych miastach. Nie tylko te z przeszłości, ale i teraźniejsze. Nie wszyscy zapewne wiedzą, że w Kamieńcu Podolskim przy katedrze rzymsko-katolickiej stoi pomnik Jana Pawła II. Jest tam też tablica upamiętniająca płk. Jerzego Wołodyjowskiego, Hektora Kamienieckiego. Pomijając "nasz" Lwów, najwięcej śladów polskich spotyka się jak zwykle na cmentarzach: wiele polskich nazwisk na nagrobkach. Są naturalnie wrośnięte w tamte realia i nikomu nie przeszkadzają. Tu może zrobię małą aluzję do naszych starych cmentarzy, gdzie trudno szukać charakterystycznych, niemieckich metalowych krzyży, których kiedyś było dużo. Teraz nie ma po nich śladu.
Reasumując naszą wyprawę, chciałbym zachęcić ewentualnych naśladowców. Nie ma się czego obawiać. Ukraina to niezwykle bezpieczny i przyjazny kraj. Tam sobie nawet żartują, gdy ktoś się czegoś obawia: "Nie bój się, tu nie Polsza".

To słynna twierdza w Chocimiu. Na dole widoczny Dniestr - kiedyś polska rzeka graniczna

Na koniec parę słów o sportowym aspekcie tak długiej eskapady. Relacjonuje Zbyszek Mizera: - Pobiłem wszystkie swoje dotychczasowe rekordy: przejazd dzienny w trudnym terenie - prawie 120 km, długogodzinna jazda nocna, ponad 20-kilometrowy podjazd górski z przewyższeniem 835 m do Bukowieńskiego Pieriewału oraz zjazdy z szybkością prawie 60 km/godz. W chwilach zwątpienia Irek zawsze był niezastąpiony, udowadniając niezbicie, że im gorzej, tym lepiej. W ostatnim etapie, gdy postanowiliśmy bez noclegu jechać do Przemyśla prawie 230 km, sprawdzaliśmy jego patent na odpoczynek. Po kilkudziesięciu kilometrach schodzimy zmęczeni z roweru, kładziemy się w śpiworach na ławce (przystanek autobusowy) i śpimy aż zacznie rzucać z zimna. Potem wskakujemy na rowery, rozgrzewamy się i po 2-3 godzinach można manewr powtórzyć.

Tadeusz Wójcik

do góry
2020 ©  Gazeta Chojeńska